sobota, 10 stycznia 2015

"Nie liczę godzin i lat, to życie mija nie ja..."

Piątek, 4 lipca 2014
Dzisiejszy dzień nie należał do udanych. Był straszny.Cały dzień lało. Bartek dalej nie mógł wytrzymać z bólu. Łukasz też od rana jest jakiś markotny. Nie wiedzieliśmy za bardzo, co się dzieje. Zadzwoniłam do mamy. Powiedziała, że Łukasz po prostu musi odpocząć, a z Bartkiem Stefa powinna jechać do lekarza. Posłuchałam mamy i poszłam z Sonią do właścicielki ośrodka zapytać o namiary na jakąś przychodnię. Podała nam kilka numerów, więc zaczęłyśmy dzwonić. Niestety bez skutku. Wtedy jeden z naszych nowych znajomych, a dokładniej Kamil zaproponował, że zawiezie ich do szpitala w pobliskim Zalewie. Poszliśmy na to, bo nie było zbytnio innego wyjścia. Tak więc pojechali. Siedzieliśmy w domu, bo pogoda. Łukasz spał, Adrian, Maks i Kacper grali na PlayStation, a my gadałyśmy w kuchni...Ktoś nagle zapukał do dzwi. Otworzyłam. To był Paweł, kolejny nowo poznany znajomy z sąsiedztwa. Zapytał, czy Stefania lub Bartek się odzywali, bo Kamil nie odbiera telefonów od ponad 2 godzin. Chwilę po tym stało się coś, czego nikt z nas się nie spodziewał. Do naszego domku wszedł policjant. Zapytał która z nas to Sonia. Jak ona wstała powiedział jej, że Bartek jest w szpitalu. Na początku nas to nie zdziwiło, bo przecież tam miał trafić z kontuzją. Policjant jednak powiedział coś, co nam się nie spodobało :( Kamil, Stefania i Bartek mieli wypadek :c Jakiś debil wyprzedzał na podwójnej ciągłej i doszło do czołowego zderzenia. Nikt nie zginął. Stefa i Kamil są w stanie ciężkim, wręcz krytycznym. Mogą nie przeżyć następnej nocy. Bartek też jest ranny, ale o wiele lżej niż jego dziewczyna i kolega. Sonia pierwsze co to zadzwoniła do rodziców. Oni jednak będą mogli przyjechać dopiero za kilka dni. Policjant był tak miły, że zaproponował Sonii i Pawłowi podwiezienie do szpitala. Pojechałam z nią. Nie mogłam zostawić jej samej przecież. To był jeden z najgorszych dni w moim dotychczasowym życiu :(

Sobota, 5 lipca 2014
Przesiedzieliśmy noc w szpitalu. Rano przyszedł do nas lekarz. Powiedział, że Bartek miał dużo szczęścia, że siedział z tyłu i miał zapięte pasy. Skończyło się na złamanym żebrze i wstrząśnieniu mózgu. Stefania ma spore obrażenia głowy i pęknięty jeden krąg w kręgosłupie. Jest utrzymana w śpiączce, ale po rehabilitacji wróci do pełnej sprawności. Natomiast Kamil ma złamany kręgosłup. Może nigdy nie stanąć na nogach. Paweł po wyjściu z gabinetu lekarza, usiadł i był załamany. Jego najlepszy przyjaciel, sparingpartner i bramkarz w ich drużynie może zostać na wózku do końca życia. Koło południa przyjechał Łukasz z rodzicami Stefanii. To moja mama im powiedziała. Numer wzięła od rodziców Sonii. My nie byliśmy w stanie. Posiedzieliśmy chwilę u Bartka, ale pielęgniarka powiedziała, że on musi odpoczywać i powinniśmy wyjść. Wróciliśmy do domu. Tam panowała niemalże grobowa atmosfera. Nikt nie był w stanie nic powiedzieć. Włączyliśmy telewizor i oglądaliśmy powtórki powtórek polskich seriali. Różnych seriali od paradokumentów nawet do "Mody na Sukces". Wieczorem znowu poszłam z Łukaszem  na pomost i puszczając "kaczki" gadaliśmy o wydarzeniach ostatnich dni. To dopiero 5. dzień pobytu, a my już tyle przeżyliśmy. Dołączyli do nas Oktawia z Maksem. Siedzieliśmy na tym pomoście chyba do północy. Jak wróciliśmy Kornelia z Adrianem spali na ławce przed domkiem, a Sonia z Kacprem przed telewizorem. Nie tak miały wyglądać te wakacje. :/

Niedziela, 6 lipca 2014
Dzisiaj z nastrojem było już o niebo lepiej. Pomimo tego, że Stefania wraca do domu :/ Rodzice Stefanii podjęli decyzję, że zabierają ją do Gorzowa. Nikogo to nie zdziwiło. Załatwili już helikopter. Wracają jutro. Bartek zostanie w szpitalu co najmniej do środy. Wszystko przez kontuzję. Jednak nie jest z nim aż tak źle, bo chodzi co chwilę co Stefy i siedzi u niej. Nawet jak go wygonią to i tak wraca. Mieliśmy go odwiedzić całą ekipą, ale lekarz na to nie pozwolił. Szkoda, że to nie Korony i szpital mojej mamy. Zamiast do szpitala, poszliśmy do kościoła i na miasto. Usiedliśmy w jakiejś małej knajpce i zamówiliśmy same niezdrowe rzeczy. Pizze, zapiekanki, frytki, a na deser lody. Nikt nie protestował, że za dużo kalorii czy coś...Po powrocie do domu nasi "sportowcy" poszli pobiegać a my opalałyśmy się na leżaczkach przed domem. Po niemal dwóch godzinach oni wrócili. Byli masakrycznie zmęczeni, ale szczęśliwi. My też byłyśmy zmęczone słońcem, dlatego ustąpiłyśmy chłopakom miejsca, a same poszłyśmy do chłodnego domku. Wieczorem urządziliśmy małego grilla i pograliśmy w nogę. Składy były takie: Ja, Kornelia, Łukasz i Adrian na Sonię, Oktawię, Kacpra i Maksa. Żeby było śmieszniej graliśmy bez bramkarza i ze zmienionymi zasadami. Nie stosowaliśmy autu, pola karnego i rożnego. Była też kara i nagroda. To znaczy drużyna która przegra do końca pobytu sprząta, a wygrany może narobić największego w świecie bałaganu. Graliśmy chyba ze trzy godziny. Skończyliśmy koło 12 w nocy. Gdyby nie to, że Łukaszowi zrobiło się słabo gralibyśmy pewnie dalej. Moja drużyna wygrała minimalnie. 31 do 30. Zgarnęliśmy tylko część śmieci z tarasu i poszliśmy spać. KOCHAM TYCH LUDZI!!! ♥

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz