piątek, 23 stycznia 2015

"Dziś zabiorę cię do siebie na..."

Poniedziałek, 25 sierpnia 2014
Wróciliśmy już do Korony. Za tydzień o tej porze będziemy szykować się do szkoły. W piątek idziemy na "Pożegnanie lata" do klubu. Musimy zakończyć te wakacje z pompą. Poza tym na tej imprezie będzie połowa naszej klasy i okazja do pożartowania i powspominania wakacji. Dzisiaj poszliśmy na trening Królewskich. O dziwo Adamski mnie nie wyrzucił... Było ciepło i wspaniale. Porobiłam kilkaset zdjęć. Pogadałam z prezesem Tumińskim. Zapytałam go w końcu, dlaczego ten klub to "Królewskie Korony". Powiedział, że to był pomysł jego żony, która była tutaj burmistrzem 4 lata temu. Wcześniej klub nazywał się po prostu "LKS Korony", ale ta nazwa nie porywała i nie mogli znaleźć sponsora. W związku z tym chcieli wymyślić coś nowego, lepszego i popularniejszego. A że pani Burmistrz była zakochana w Madrycie, a jej ulubionym piłkarzem był Sergio Ramos narodził się pomysł Królewskich Koron. Ta nazwa miała być tylko przejściowa do czasu kolejnej, ale wszystkim przypadła do gustu i została. Nikt się nie sprzeciwiał. Ważne, że sponsorzy się pojawili i klub odżył finansowo. Po tym czego się dowiedziałam, doszłam do wniosku, że fajny pomysł. Wiadomo, że nie wszyscy przepadają za Realem, czy samym Ramosem, ale Królewscy zawsze spoko. Po treningu pojechaliśmy do mojego taty do biura. Przedstawił nam projekt budowy osiedla domków turystycznych, jakie będzie budował w Łebie. Znowu wyjedzie :( Nie lubię tego. Wróciliśmy do domu i planowaliśmy resztę dnia. Zadzwoniła Kornelia i zapytała, co powiemy na grę w siatkę wieczorem. Zgodziliśmy się, bo to był dobry pomysł. Na początku była nas tylko 6, potem doszły kolejne osoby i było 12. Graliśmy długo i prawie zawodowo :) Nasza ekipa była nie do pokonania. Łukasz, Maks, Adrian, ja, Oktawia i Kornelia na Patrycję, Pawła, Mikołaja (kuzyn Kornelii), Olę (jego dziewczynę), Szymona (syn wspólnika mojego taty) i jego dziewczynę Samantę. Po powrocie do domu zasnęliśmy przed telewizorem ze zmęczenia.

Środa, 27 sierpnia 2014
Leniwie  wstaliśmy po 10. Po ogarnięciu się pojechaliśmy do dziadków Łukasza. Zaprosili nas już na początku wakacji, ale najpierw Piekło, potem Hiszpania, treningi, Gorzów i jakoś nie było okazji. Oni przypomnieli nam, że za półtora tygodnia kuzynka mamy Łukasza bierze ślub i my też jesteśmy na liście gości. No tak, 6 września wesele. Kurde naprawdę o tym zapomniałam. To było dziwne, bo nigdy nie miałam problemu z zapamiętywaniem takich spraw...Trudno. Pomogłam babci Łukasza w sadzie zbierać owoce i potem robić przetwory. Łukasz pojechał z dziadkiem na ryby. Nawet nie wiedziałam, że on umie łowić. Babcia powiedziała mi, że jeszcze nikt chętnie nie pomagał jej w obieraniu śliwek i robieniu dżemu. Powiedziała mi też, że jest zaskoczona tym, że pomimo tego kim są moi rodzice i ile zarabiają jestem normalna i chętna do pomocy. Odparłam, że mi pieniądze szczęscia nie dają. Wytłumaczyłam jej też, że kocham gotować i spędzać czas w kuchni. Moja trzecia pasja, po fotografii i meczach. Czułam się u nich jak w swoim domu. Nawet wystrój był podobny. Zresztą pomimo tego, że to dom na wsi, nie brakowało w nim niczego. Pani Leokadia powiedziała, że lubią iść z duchem czasu i kupować te sprzęty i inne atrakcje. Dodała, że co roku jeździ do Rzymu i zawsze przywozi buteleczkę z wodą z fontanny di Trevi. Jak wrócili panowie, zjedliśmy przywiezione przez nich ryby i musieliśmy wrócić do domu. Łukasz poszedł do siebie spać,  a ja ogarnęłam jeszcze fejsa i inne. Oktawia napisała, że nie ma się w co ubrać i że musimy jechać na zakupy. Odpisałam, że chętnie, bo to wesele i te sprawy....Umówiłyśmy się w piątek na 9. Popisałam do północy prawie ze Stefanią. Napisała, że już chodzi sama i jest OK. Gorzej z Bartkiem, bo doszło do jakiegoś zakrzepu i musieli ponownie operować. Teraz to ona siedzi u niego w szpitalu godzinami. To chyba jakieś fatum nad naszą paczką. Ciągle jakieś szpitale, leczenia, rehabilitacje... Ten koszmar musi się skończyć :)

Piątek, 29 sierpnia 2014
Nadszedł dzień imprezy. Rano pojechałam z Kornelią i Oktawią do galerii. Kupiłyśmy fajne sukienki na wieczór, a ja dodatkowo sukienkę i buty na wesele. Potem standardowo nasz "stolik zwierzeń" w kawiarni. Powiedziałam dziewczynom o ponownej operacji Bartka. Nie były zachwycone... Bardzo go lubiły i na bieżąco pytały, jak on sobie radził po wypadku Stefy. Swoja drogą to dziwne, jedni (jak ja na przykład) nie uprawiają sportu w ogóle i żyją szczęśliwie, a inni (tak jak Bartek) zaczynają coś robić w stronę sukcesu i nie opuszcza ich pech. Skończyłyśmy nasze rozważania i rozstałyśmy się. Ponownie spotkamy się na imprezie. Start o 19:30. Wstęp jest wolny, przy czym wiadomo, że za napoje trzeba płacić. Jak już byliśmy na miejscu zajęliśmy sobie stolik i czekaliśmy na początek imprezy. DJ zaczął grać różną muzykę. Najpierw trochę rapu, a więc muzykę niekoniecznie do tańca. Potem oficjalnie wszystkich przywitał i włączył jakieś disco-polo. Towarzystwo szybko ogarnęło o co chodzi i zaczęliśmy tańczyć. W sumie atmosfera była fajna, tym bardziej,że muzyka była coraz ciekawsza. W pewnym momencie w jednym z utworów padły dwuznaczne słowa: "Dziś zabiorę Cię do siebie na bara bara ba, znów będziemy razem robić bara bara ba..." Jakiś pijany koleś się rozebrał i stanął w samych gaciach na środku parkietu. Zaczął krzyczeć: "no czekam, kto gotowy na bara bara ba...?" i śpiewał zwrotkę, że on jest gorący, kwiatem pachnący itd... Ile trzeba mieć w sobie odwagi, żeby zrobić takie coś?...Kiedy włączyli światło, żeby go jakoś opanować, okazało się, że to był Szymon... Te sam, który 5 dni  temu grał z nami w siatkę. Jak dobrze, że naszych rodziców tu nie było...Reszta imprezy przebiegła bez komplikacji...Skończyliśmy po pierwszej w nocy. Ostatnią piosenką było "Start a fire", bo 30 sierpnia zaczyna się siatkarski Mundial. Jak wiadomo odbywa się w Polsce. Zmęczona, kładłam się do łóżka z uśmiechem. Mogę powiedzieć, że te wakacje uważam za udane :* ♥♥♥♥




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz